Zapewne znacie to powiedzenie. Szczerze go nie lubię. Często wypowiadane jest z przyzwyczajenia, ale pokazuje też, jak bardzo ucieka czas, a my nie potrafimy z niego zaczerpnąć. Jest w nim też dużo żalu i rozczarowania, że znowu czekaliśmy na niego, mieliśmy nadzieje i oczekiwania, a wyszło jak zwykle, czas przeminął i niewiele po sobie pozostawił. Co to ma wspólnego z wakacjami, urlopem?
Wiele! Myśląc o przeżyciu czasu urlopu, jego doświadczeniu i emocjach z tym związanych, miałam właśnie takie skojarzenie z okresem świątecznym.
Czas urlopu poprzedzony jest najczęściej gonitwą i walką, by załatwić wszystkie sprawy i móc spokojnie odpoczywać. Samo przygotowanie do urlopu daje nam nieźle w kość, podobnie jak przed świętami. Dojeżdżamy do tego okresu na oparach i z dużym obciążeniem. Jeśli zabieramy na urlop bagaż wielomiesięcznych zaniedbań swojego ducha i ciała, to rosną potrzeby i oczekiwania, aby ten oto dany nam czas zregenerował siły i pozwolił nadrobić braki. Pojawiają się wtedy pytania:
Co zrobić, żeby odpocząć? Jak najlepiej wykorzystać ten czas, by wyciągnąć z niego na maksa? Jak poukładać urlop, żeby spełnił nasze oczekiwania? jak? jak? jak?…
…. Czuję to obciążenie, aż ściska mnie w żołądku, jak piszę te pytania.
Znasz ten stan? Ja znam go doskonale.
Takie pytania stawiałam sobie przez wiele lat. Jechałam na urlop „wypruta”, po wykonaniu miliona zadań z nową listą rzeczy do zrealizowania. Tak! nawet odpoczywać chciałam wg planu, żeby nie stracić ani minutki danego nam czasu. Czułam presję, by dobrze wykorzystać urlop, a przy okazji zregenerować siły i naładować baterie na kolejne miesiące pracy.
Jak to zmienić?Co zmieniło się u mnie?
Może warto zacząć od tego, by określić nasze najważniejsze oczekiwania, pomyśleć czego potrzebujemy i co realnie może się udać. Wspólnie można ustalić, co jest dla nas priorytetem, a co możemy odpuścić. Może właśnie chodzi o to, żeby pozwolić sobie czasem na leniuchowanie i bezruch.
Już trzeci rok z rzędu naprawdę udało mi się odpocząć. Jak to zrobiłam? Czy znam dobre sposoby? Czy wpływ na to ma miejsce wypoczynku, forma, towarzystwo, czas?…
Myślę, że wszystko ma znaczenie, ale dla mnie najważniejsze były świadome wybory i działania.
Zaprosiłam do wakacyjnej codzienności:
– wyluzowanie. Dałam sobie totalny luz na układanie dnia. Robiliśmy dokładnie to, na co w danym momencie mieliśmy ochotę. Jak dobrze było nam nad rzeką, to zostaliśmy tam tak długo, jak chcieliśmy.
– odpuszczenie tego, na co nie mam wpływu, na co można przymknąć oko, co nie jest aż tak bardzo ważne, co mi nie pasuje, ale nie jest warte mojej uwagi teraz…
– celebrowanie każdego momentu. Zatrzymywałam w pamięci widoki, zapachy i wrażenia. Chciałam poczuć wszystkimi zmysłami to, czego właśnie doświadczałam. Robiłam też wiele zdjęć, by często do nich wracać, kiedy zrobi się szaroburo.
– wdzięczność . Dziękowałam za wszystko, czego doświadczam. Nie pozwalałam sobie na rozkręcanie się w narzekaniu. W każdej pogodzie i okoliczności próbowałam dostrzegać korzyści i nowe możliwości.
– uważnośći dbałość o siebie. Byłam bardzo blisko siebie, uważna na potrzeby, odczucia, myśli… Sprawdzałam na co mam ochotę i pozwalałam sobie na to bez wyrzutów, np. kiedy wychodziliśmy z groty solnej, zainteresowała mnie książka na półce w kawiarni, opuściłam więc dyskretnie grupę i pozwoliłam sobie na godzinkę w samotności, z tą książką i pyszną kawą, a co?! 😉
– dobre towarzystwo. Spędziłam ten czas z osobami, które kocham i lubię, w których towarzystwie czuję się dobrze i swobodnie – czerpałam radość ze spotkań, rozmów i śpiewu. Śmiałam się do łez, ale też cieszyłam się ciszą (nawet w towarzystwie).
– kontakt z naturą – wybrałam na odpoczynek piękne miejsca i stale byłam w kontakcie z przyrodą – wszystkie posiłki na zewnątrz, ciągłe uziemienie, chodzenie na bosaka i ogrom piękna wokół mnie, który wyciszał i zachwycał.
Koniecznie daj znać, jak spędziłaś/eś swój urlop. Udało Ci się odpocząć? Masz na to jakieś patenty?
Udostępniam Wam treść wywiadu, przeprowadzonego przez Panią Iwonę Kosztyła w Radio Via, w audycji "Żyć w rodzinie, ale jak?", który następnie został opublikowany na łamach dwumiesięcznika "La Salette. Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej". Cieszę się, że mogłam przekazać te kilka rozważań. Zapraszam do lektury.
I. K. Czy nastolatek w rodzinie to bunt i konflikty? Tak się często mówi do rodziców, których dzieci wchodzą w okres dojrzewania. Lub rodziców trzylatka, którzy mają jakiś problem, straszy się: „Zobaczycie, jak to będzie, jak wasze dziecko zacznie dojrzewać!”.
A. C. Dokładnie tak jest. Myślę, że to taki etap w życiu dzieci, wokół którego narosło wiele mitów. I tak naprawdę nikomu to nie służy – ani dzieciom, ani rodzicom – że nazywamy go bardzo trudnym i z góry zakładamy, że ten czas będzie ciężki dla rodziny. W dorosłych pojawiają się liczne obawy, czy poradzą sobie w roli rodziców nastolatka. Z jednej strony rodzi się niepewność, która właściwie nie służy ich wzajemnej relacji. Z drugiej strony jest taka tendencja, żeby wszystko zrzucać na karb właśnie tego, że ten młody człowiek to nastolatek. Czyli my niejako zamykamy się na ciekawość tego dziecka: co się z nim dzieje, co chce nam powiedzieć. Ono zmienia się każdego dnia i to prawda, że jest to okres bardzo burzliwy. Jest to przede wszystkim etap dużych zmian. Jeżeli jednak my podążamy za dzieckiem, słuchamy go, jesteśmy go ciekawi, jesteśmy w tej relacji cały czas blisko, to jest szansa, żeby ten okres przetrwać dobrze. Myślę też, że dla samych nastolatków takie rozumienie tego etapu w ich życiu jest trochę krzywdzące, bo jeżeli my cały czas mówimy w tym kontekście o burzy hormonów, że to wszystko się dzieje dlatego, że dziecko jest nastolatkiem, to tak, jakbyśmy go trochę naznaczali. My też nie chcielibyśmy, żeby nasze dziecko mówiło do nas: „A, to pewnie przez ten wiek średni albo menopauzę”. Takie naznaczanie powoduje też poczucie winy, a tak naprawdę nastolatki przecież nie robią nic złego, tylko to, co muszą – czyli dorastają, wchodzą w dorosłość.
I. K. Czy to może być dobry czas dla każdego członka rodziny – dla nastolatka, dla rodziców, dla rodzeństwa?
A. C. Może to być dobry czas, bo może to być czas nowej jakości naszych relacji. Od nastolatka możemy się bardzo wiele nauczyć, więc wykorzystajmy to dla dobra rodziny. To jednak wymaga od nas zaangażowania i myślę, że też przygotowania. Nasza relacja będzie bardzo mocno zależeć od tego, jaka była dotychczas. Czyli to, co zbudowaliśmy przez czas, kiedy mieliśmy ogromny wpływ na dziecko, teraz będzie owocować. To jest moment, w którym następuje weryfikacja tego, jak nasze relacje wyglądają. Teraz możemy zobaczyć owoce naszej pracy i wychowania.
I. K. Co w tym czasie zmienia się najbardziej w naszym nastolatku?
A. C. Właściwie zmienia się wszystko. W psychologii mówi się nawet, że w głowie nastolatka jest plac budowy – na tym etapie wiele zmian zachodzi w mózgu. Przez pierwszych 12 czy 13 lat dziecko w naturalny sposób przyjmowało to, co dostawało od nas: nasze wartości, system wychowania, sposób życia rodziny. I teraz przychodzi taki okres, w którym zaczyna to wszystko weryfikować. On jest bardzo potrzebny, bo nastolatek sam musi sprawdzić, czy te wszystkie wartości, zasady są jego, albo po prostu poszukać jakiejś alternatywy. Więc jest to taki czas, kiedy mówi: „Sprawdzam”.
I. K. Często to „sprawdzam” dotyczy wiary i wielu nastolatków żegna się z Kościołem. Jak powinni zareagować rodzice, którzy tego doświadczają? Jak najlepiej przekazać wiarę swoim dzieciom?
A. C. Rodzice przekazują wiarę swoim dzieciom już od ich urodzenia, głównie przez pokazanie, jak sami żyją. Uczą dzieci wartości, jakimi się kierują, pokazują swoją relację z Bogiem, a także wprowadzają je w zwyczaje i czynności związane z wiarą, np. w modlitwę, udział w nabożeństwach, obchodzenie świąt itp. Dzieci przyjmują to naturalnie, ale w pewnym okresie życia, tak jak powiedziałam wcześniej, potrzebują wyrobić własny stosunek również do wiary, sprawdzić, czy jest im to bliskie. Budują swoją relację z Bogiem i potrzeba na to czasu, bo dojrzewanie do wiary to proces. Na wiarę młodych ludzi wpływają różne czynniki, doświadczenia, rówieśnicy, spotkane osoby duchowne, nie tylko dom rodzinny. Bywa, że młodzi odchodzą od Kościoła, by po jakimś czasie wrócić. Zdarza się też, że nie wracają, z różnych powodów. Obserwuję, że to bardzo trudne dla rodziców zaangażowanych w życie Kościoła. Nie ma jednak jednej odpowiedzi, jak wtedy postąpić. To wymaga dużej mądrości od rodziców, zaufania i uważności. Myślę, że to bardzo indywidualna kwestia, która wymaga delikatności i poszanowania wolności. Wydaje mi się, że dużo ryzykujemy, postępując siłowo, agresywnie, stosując nakazy czy szantaż. Warto o tym z dzieckiem rozmawiać, próbować poznać i zrozumieć jego wątpliwości, dać czas, wspierać je i zadbać o to, by nie stracić więzi – to najważniejsze. Warto też tłumaczyć, o co chodzi w chrześcijaństwie, otworzyć się na dyskusję i towarzyszyć mu w tym poszukiwaniu. Duże znaczenie ma osobiste świadectwo, czyli sposób życia rodziców zgodnie z wyznawanymi wartościami, na ile jest to autentyczne i prawdziwe, a także czy ich życie duchowe jest pociągające.
I. K. Skoro to jest nowy czas dla nastolatka, to dla rodziców także.
A. C. Tak, zdecydowanie. Bardzo ważne jest, żeby rodzice też cały czas się rozwijali, żeby byli na bieżąco i podążali za dzieckiem. Aby mieli świadomość i wiedzę, jak funkcjonuje nastolatek, jak mu można pomóc, wspierać, jakie są jego potrzeby, ale przede wszystkim byli blisko siebie jako rodzice, para. To czas nowej jakości relacji: rozstajemy się z dzieckiem, żegnamy je, a witamy nowego członka naszej rodziny. To też jest dla nas szansa na rozwój jako człowieka, jako mamy, taty, kobiety czy mężczyzny. Możemy go wykorzystać do pogłębienia naszej relacji z mężem czy żoną, możemy zająć się sobą, ponieważ nastolatek ma przecież swój świat.
I. K. By to wszystko o nim wiedzieć, by pomóc, to trzeba przede wszystkim z nim rozmawiać.
A. C. Tak, zdecydowanie. Ja w ogóle uważam, że komunikacja jest kluczowym elementem naszego życia – i z dorosłymi, i z dziećmi – i od niej zależy, co będziemy wiedzieć o dziecku i jak nasza relacja będzie się układać. To jest absolutna podstawa. Mam takie wrażenie, że dużo się mówi o komunikacji, jednak chyba wciąż za mało. Bardzo szanuję działalność Tomka Zielińskiego z fundacji Usłyszeć na czas, współpracującego z nastolatkami, który przekazuje rodzicom, że my jednak wciąż słabo słuchamy. Te dzieci są nieusłyszane, są niezauważone, są widziane, ale niedostrzegane. Tak naprawdę dużo naszej uwagi pochłaniają rzeczy mało istotne, a nie zauważamy człowieka, który jest w środku, wewnątrz ciała. Za mało uwagi poświęcamy temu, co się dzieje na poziomie głowy: jakie nastolatki mają marzenia, jakie rozterki, „rozkminy”. Tam się toczy bardzo ciekawe życie, a nasza komunikacja często wygląda źle, jak przesłuchanie, monolog albo pouczanie – młodzi ludzie tego nie znoszą.
Wygląd zewnętrzny…
I. K. Często rodzice w tym czasie zwracają uwagę na wygląd zewnętrzny, na strój, makijaż, fryzurę, ubranie, na dbanie o siebie bądź też niedbanie itd.
A. C. Wcześniej też nie miałam takiej świadomości, ale Jesper Juul [duński pedagog, założyciel fundacji Familylab Association – przyp. red.] zwrócił uwagę na to, że powinniśmy 80% naszej uwagi kierować na wnętrze dziecka, czyli na jego świat wewnętrzny, na jego życie, przemyślenia, na jego serce, a 20% na wygląd zewnętrzny. Natomiast w przypadku rodziców bardzo często jest odwrotnie, tzn. dziecko jeszcze dobrze nie wejdzie do pomieszczenia, a my już komentujemy jego wygląd, fryzurę. Zresztą nie tylko rodzice tak robią. W ogóle dorośli bardzo zwracają uwagę na to, jak nastolatki wyglądają. One może tym swoim strojem czasami prowokują, ale to jest jakiś etap szukania swojej tożsamości, swojego stylu, choć czasami krzykliwy, niedopasowany, może dla nas nieładny. Jednak ci młodzi ludzie muszą przejść ten moment szukania siebie, nawet w wyglądzie zewnętrznym, żeby dojść do tego, kim są.
foto: unsplash/kateryna-hliznitsova
I. K. Skoro rozmawiamy, to podczas tej rozmowy może pojawić się wiele trudności.
A. C. Tak. Taką rzeczą, która bardzo utrudnia naszą komunikację jest podejście, to, że czasami rodzice poddają się i nie podejmują prób rozmowy, bo np. uznają, że dziecko i tak zrobi po swojemu. Mogą też myśleć, że są w tym czasie dla niego nieważni. Prawdą jest, że pojawiają się rówieśnicy i spełniają bardzo dużą rolę, ale rodzice i dom rodzinny wciąż są dla dziecka bardzo istotni, nawet jeżeli ono tego nie okazuje. Ważne jest też, żeby to był rzeczowy dialog z nastolatkiem. W dialogu nie ma walki o to, kto ma rację, nie ma też przekonywania na siłę i stawiania na swoim, tylko jest chęć rozmowy, by usłyszeć drugą osobę, żeby ją zrozumieć. Każdy dialog powinien zakładać, że dowiem się czegoś nowego o drugim człowieku. Powinniśmy rozmawiać w języku osobistym, a nie w takim „grzecznościowym”, gdzie bardzo często pod naszymi „grzecznościowymi” komunikatami jest ukryta jakaś ironia, krytyka. Sami niekiedy podburzamy tym grzecznym, ale jednak kłującym, tonem dzieciaki do mocnych reakcji.
Ile razy przerywam…
I. K. I oczywiście powinniśmy rozmawiać bez niepotrzebnych emocji.
A. C. Zdecydowanie! Czyli przeprowadzajmy rozmowy na zimno, nie w tych sytuacjach, kiedy jest trudno. To bardzo ważne. Ale też myślę, że istotny jest cały aspekt słuchania. Teraz dużo się mówi o tym, żeby po prostu dziecko słuchać. Co to znaczy „słuchać”? Nam się wydaje, że wszyscy słuchamy. Ale Tomek Zieliński mówi, że możemy sprawdzić, ile razy dziecku przerywamy. To też jest bardzo ważne. My, chcąc zadać nawet fajne pytanie, często nasze dziecko wybijamy z rytmu. Być może ono zmierza do jakiejś trudnej sytuacji, być może zbierało się trzy dni, żeby nam o czymś powiedzieć, a my zadawanymi pytaniami zawracamy je z tej drogi i ono się poddaje, zniechęca. Często też przeprowadzamy rozmowę w formie przesłuchania: „Co jadłeś?”, „Co robiłeś?”, „Co dostałeś?”. Dzieci w to po prostu nie wchodzą. Czasem mają ochotę rozmawiać, czasem nie. Dużo fajniej wychodzi taka rozmowa, w której my sami zaczynamy opowiadać, co u nas, i dziecko w to wejdzie naturalnie, jeżeli ma na to ochotę w danym momencie.
I. K. Co zrobić, kiedy tej komunikacji, tej rozmowy nie ma?
A. C. Czasami jest tak – i ja się martwię takimi okresami – że rodzice szukają pomocy dopiero w takich momentach życia, kiedy dziecko już nie chce z nimi rozmawiać, trzaska drzwiami, zamyka się, wyrzuca ich z pokoju. To jest niepokojące, bo wcześniej przez jakiś czas musiało się coś dziać, że tak to teraz wygląda. Warto jest o komunikację i relację dbać wcześniej i nie szukać pomocy albo nie zaczynać szukać, kiedy dziecko jest już nastolatkiem. Oczywiście, w tym czasie ta wiedza też jest potrzebna, ale najlepiej zacząć się uświadamiać znacznie wcześniej. Myślę, że jeżeli jest trudno, to nie należy się poddawać. Trzeba przyznać, że coś nam jednak w tej relacji nie wychodzi, i próbować do dziecka trafić, z dużą delikatnością, szacunkiem. Warto mieć umiejętność ukorzenia się czy powiedzenia, że może zrobiliśmy coś nie tak, jak byśmy chcieli, że może nam to nie wychodzi.
I. K. Nastolatki często doceniają, jeżeli z ust rodziców pada słowo „przepraszam”.
A. C. Dzieci i nastolatki bardzo doceniają, kiedy my jesteśmy autentyczni. Oni nie chcą mieć idealnych rodziców, bo wtedy też czują obciążenie, że muszą być idealne, a taki nikt nie jest. One właśnie wtedy, w tym wieku nastoletnim, weryfikują, że nikt nie jest idealny i rodzic też nie. Więc bardzo doceniają to, kiedy rodzic jest autentyczny, kiedy potrafi przyznać się do błędu, zapłakać, przeprosić, powiedzieć: „Nie wiem”, bo przecież nie musi wszystkiego wiedzieć. Kiedy potrafi poprosić o pomoc, bo np. nie wychodzi ta wzajemna relacja, i zapytać: „Czy możesz mi podpowiedzieć, co możemy zrobić, jak ty byś widział tę sytuację?”.
I. K. Czego nastolatki nie znoszą?
A. C. Na pewno nie znoszą być krytykowane, etykietowane, jakoś nazywane, określane, jakie są. Nie akceptują sytuacji, kiedy nie mamy do nich zaufania, kiedy je stale kontrolujemy i bardzo ograniczamy, kiedy wchodzimy zbytnio w ich prywatność, kiedy się o nie bardzo martwimy. Dla rodziców to często oznaka miłości, natomiast one tego nie znoszą. Dla nich brakiem zaufania jest również sytuacja, kiedy nie wierzymy, że sobie poradzą. One bardzo potrzebują zaufania i dodawania wiary w siebie. Potrzebują bycia blisko i wsparcia z naszej strony, kontroli oczywiście też, ale na pewno nie stałej. Nie lubią też, kiedy rodzice się o nie kłócą, bo wtedy biorą to do siebie: że coś jest z nimi nie tak i że przez nich jest problem w rodzinie.
I. K. Czy każdy nastolatek się buntuje?
A. C. Trudno mi powiedzieć, czy każdy. Nie wiem, czy takie badania ktoś przeprowadził. Buntują się często. Natomiast jest to bunt albo bardzo duży, na szeroką skalę, albo delikatny. I najczęściej nie jest on skierowany przeciwko rodzicom, tylko przeciwko ich pewnym zachowaniom, zasadom, które trochę nastolatkom nie leżą. One walczą o swoje. Zaczynają z tego świata wydzierać coś dla siebie, by było ich własne. Więc im bardziej obdarzymy ich zaufaniem, odrobiną wolności, przestrzeni, tym mniej zaciekle będą musiały o to walczyć.
Zanurzam się dziś w siebie i przyglądam się sobie w tożsamości Mamy.
Dzień Mamy to dla mnie czas wdzięczności i radości, ale też refleksji. Myślę dziś, jaką drogę zmian przeszłam i pytam, gdzie dalej idę… Macierzyństwo okazało się być dla mnie dużym wyzwaniem. Pytałam moją mamę: „dlaczego nie mówiłaś, że to takie trudne?” Sama nie wiem z czego to wynikało, czy ten lukrowany obraz pachnących bobasków i dni wypełnionych śmiechem dziecka okazał się być niepełny… czy może mnie zaskoczyły i przerosły codzienne wyzwania, zmęczenie i rozterki.
Odkąd zostałam mamą, zaczęłam największą pracę nad sobą – to jest rozwój mojego życia. Niczym są awanse i zmiany zawodowe w porównaniu z tym, co dzieje się od lat na poziomie mojego serca i głowy. Moje dzieci pozwoliły mi zobaczyć wiele pochowanych głęboko tematów. One zmotywowały mnie lub wręcz zmusiły do zajęcia się sobą. Nazywam to „naciskaniem przez dzieci naszych czerwonych guzików”, które pokazują i alarmują, że boli. W takich sytuacjach mogę zobaczyć niezabliźnione rany, zaniedbane potrzeby, zignorowane braki… i mogę się tym zająć.
Dlatego tak porusza mnie cytat J. Juula: „Na tym polega owa doskonała wymiana między rodzicami, a dzieckiem, że my dajemy im życie, a w zamian otrzymujemy bodziec, żeby na nowo odzyskać swoje.”… bo dokładnie takie jest moje macierzyństwo.
To nie tylko ja uczę dzieci życia, ale towarzyszę im i uczę się wiele od nich. Dziś z dużą świadomością uczestniczę w tej podróży i słucham moich nauczycieli. Staram się więcej widzieć i rozumieć. I choć czasem jest cholernie trudno się ukorzyć, zatrzymać czy przyjąć coś o sobie, to wiem, że to jest potrzebne i ważne.
Macierzyństwo to moja droga, mój rozwój i im bardziej robię to na oślep i w pośpiechu, tym jest mi trudniej. Ktoś powiedział, że to, jak radzimy sobie z dziećmi zależy od tego, jak radzimy sobie sami ze sobą. Zgadzam się z tym!
Wiem, że popełniłam wiele błędów i „spaprałam” wiele chwil, ale robię co mogę, by być blisko i dawać wsparcie. Dzieci nie potrzebują idealnych rodziców, one chcą byśmy przyjmowali je takimi, jakie są, a to zaczyna się od siebie. Długo mi zeszło zanim nauczyłam się dbać o siebie i o swoje zasoby. Potrafiłam się zacierać i dawać z siebie ponad siły. Dziś już wiem, że nikt ode mnie tego nie oczekuje. Dzieci uczą się patrząc na nas, jak dbać o siebie i stawiać granice. Ponieważ dzieci zrobią tak, jak my robimy, a nie tak, jak my mówimy, to pilnuję, co robię, jak mówię, jak traktuję siebie i innych. A gdy upadam, to biorę za to odpowiedzialność, mówię o tym i przepraszam. Chcę być mamą autentyczną i omylną i na to samo dawać przyzwolenie swoim dzieciom.
Każdego dnia mamy szansę na nowo być dobrym człowiekiem i przewodnikiem dzieci. Życzę sobie i Wam, by ta podróż była przygodą.
Wiele osób mówi o strachu przed czymś lub kimś, np. dentystą, lekarzem czy badaniem, który towarzyszy im odkąd pamiętają. Jest to strach, którego nie da się „logicznie z głowy wyprowadzić”. Jego źródłem są najczęściej pierwsze w życiu doświadczenia z tą osobą lub sytuacją. Mogą to być pojedyńcze lub kilka wydarzeń, których tak mocno doświadczyliśmy, że pozostają żywe przez wiele lat. Mała chwila może się przełożyć na strach, który będzie powracał przy każdej podobnej sytuacji. Czy możemy coś zrobić, by zminimalizować strach i go oswoić? Czy dziecięcy strach ma tylko wielkie oczy, a potem staje się błahostką?
Zastanawiałeś/aś się kiedyś dlaczego tak bardzo boimy się NIE WIEDZIEĆ? Dlaczego często traktujemy to, jak coś wstydliwego czy upokarzającego? Do czego może nas to doprowadzić? A może czasem opłaca się nie wiedzieć? Czy możemy niewiedzę polubić i dobrze wykorzystać?
Zdarza Ci się wpadać w taki młyn spraw, że kręci Ci się w głowie albo robi się niedobrze? Znam ludzi, którzy całe życie spędzają na karuzeli spraw i obowiązków. To jest jak historia, która wciąż zatacza koło lub zabawa w gonienie króliczka. Czy można się z tego wyrwać? Może przywykliśmy do funkcjonowania w chaosie. Pytanie jak się z tym czujemy?
Od zawsze mnie zadziwia, kiedy dostrzegam proces zmiany perspektywy. Ile może trwać droga z punktu A do punktu B w naszym widzeniu, czy myśleniu? Mam na myśli drogę i czas, które dzielą różne perspektywy. Teoretycznie dzieje się to wszystko w jednej głowie, a trwać może od kilku minut do kilku lat, czasem też nigdy nie dochodzi do takiej zmiany.